Inni mają gorzej niż ja
Historia, którą teraz opowiem wydarzyła się już następnego dnia po mojej własnej chorobie i wizycie w przychodni. Zostałam tego dnia jeszcze w domu na wszelki wypadek jakby okazało się, że to co mi było poprzedniego dnia jeszcze się nie skończyło. Nie było mi jednak dane odpoczywać. Przyznam się wam nawet, że w momencie, w którym przyszedł do nas człowiek, którego dotyczyć będzie ten wpis byłam nawet trochę zła, że nie mogę odpocząć chociaż tego dnia. Jednak już chwilę potem skarciłam się bardzo za tą myśl.
Pacjentem, który przyjechał wtedy bezpośrednio do naszego domu był Charles (dość młody ale ciężko mi określić czy miał lat 20 czy 35 lat) z silnymi poparzeniami na całej prawej ręce oraz fragmentach lewej ręki, prawej nogi, pleców i twarzy. Był owinięty w bandaże i widać było, że musiał już wcześniej odwiedzić jakąś przychodnie, gdzie mu to zrobili. Sam stan oparzeń sugerował jednak, że wypadek wydarzył się niedawno. A jak do tego doszło? Charles ma epilepsję i z tego co mi próbowała wyjaśnić jego mama wynikało, że dostał ataku podczas gotowania zupy. Wtedy nie ukrywam, że trochę się zdziwiłam, bo myślałam, że musiał mieć wyjątkowego nie farta żeby poparzyć się zupą do aż takiego stopnia. Później jednak życie pokazało mi, że wcale nie było to takie nieprawdopodobne, ale o tym kiedy indziej.
Zmienienie opatrunków Charlesowi zajęło mi ok. 1h 45 min. Pech chciał, że akurat dzień wcześniej (w poniedziałek) wyjechała jedyna osoba, która była ze mną na programie medycznym, a następni ludzie przyjeżdżali dopiero w weekend, więc byłam zdana jedynie na siebie. Bardzo byłam wtedy wdzięczna, że przynajmniej najwyraźniej nie jestem aż tak bardzo wrażliwa, ponieważ zmiana bandaży na prawdę nie była łatwą robotą. Stopiona skóra wraz z krwią wtopiły się w bandaż i w niektórych miejscach, gdyby nie pojedyncze nitki, które od niego odstawały, nie było by widać, że to co zdejmuję to w ogóle bandaż. Jeszcze gorsze jednak od tego jak to wyglądało (i pachniało) było to jak cierpiał Charles. Muszę przyznać, że był wyjątkowo twardy. Mogłam sobie wtedy jedynie wyobrażać jak musiało go to wszystko boleć, a on tylko zagryzał zęby i nic nie mówił.
Charles wrócił jeszcze raz po 2 dniach. Nie wiem, za którym razem jego rany wyglądały gorzej, ponieważ tym razem jeszcze więcej skóry, która poprzednio wyglądała jakby była jeszcze w miarę w porządku, teraz zaczęła odchodzić. Nic jej nie trzymało, odpadała dosłownie płatami i jeszcze na dodatek zaczął się pod nią zbierać płyn. Najbardziej przerażało mnie to, że cały czas byłam tam sama, był to mój 2 tydzień w Ghanie i wcale nie wiedziałam dobrze co mam z tym oparzeniem robić, a na prawdę bardzo nie chciałam jeszcze bardziej pogorszyć jego (już i tak bardzo ciężkiej) sytuacji.
Charles na szczęście po tej wizycie pojechał na 2 tygodnie do szpitala i jak wrócił wyglądał niesamowicie dobrze. Jego skóra choć odbarwiona, delikatniejsza i miejscami jeszcze trochę krwawiąca wyglądała już nieporównywalnie lepiej niż jak go widziałam poprzednim razem. W momencie gdy go zobaczyłam siedzącego w naszej przychodni pomyślałam sobie, że ludzki organizm jest jednak niesamowity, że owszem z pomocą, ale w 2 tygodnie jest w stanie wykonać tak ogromną pracę. Zresztą był to bardzo miły moment też ze względu na to, że gdy Charles i jego mama mnie zobaczyli od razu podeszli do mnie i typowo dla Ghanijczyków zaczęli mówić „God bless you” i mi dziękować. Co prawda wcale nie czułam się odpowiedzialna za tą niesamowitą poprawę, ale bardzo cieszyłam się, że najwyraźniej nie pogorszyłam sytuacji i nie zrobiłam mu krzywdy.
PS. Ze względu na szacunek i wrażliwość części osób, które to czytają nie zamieszczam zdjęcia oparzeń Charlesa. Jest na nim odwinięta górna część bandaża na prawej ręce odsłaniająca ramię pozbawione skóry.
Komentarze
Prześlij komentarz