Tak zaczęłam opowiadać różne historie, a nawet nie opowiedziałam jeszcze nic o tym, na czym właściwie polegał mój program, dlatego też teraz oprowadzę was po przychodni. Pracowałam w niej codziennie od 8:00-11:30, więc wcale nie tak długo, ale to ze względu na to, że nie było to jedyne co robiłam, ale o tym w następnym poście.

Frankadua clinic nie była dużą przychodnią, ale miała (prawie) wszystko to co powinna mieć w sobie przychodnia: Położną, porodówkę, 2 sale dla leżących, laboratorium i aptekę. Może zauważyłeś, że nie wymieniłam czegoś w rodzaju gabinetu przyjęć/ internisty. Nie bez powodu, ponieważ obecność tego miejsca była… hmmm… powiedzmy, że dość umowna, więc może zróbmy tak: Wcielisz się teraz w kobietę w ciąży, która przychodzi do przychodni na wizytę kontrolną, ale oprócz tego boli ją głowa
Przychodzisz więc do przychodni. Podchodzisz do stołeczka stojącego mniej więcej na środku hallu/ poczekalni i wrzucasz kartę z numerem pacjenta do kartonika stojącego na nim. Potem siadasz na plastikowym, niebieskim krześle i czekasz aż cię zawołają. Czas oczekiwania bywa bardzo różny. Zadziwiająco często nie ma praktycznie żadnej kolejki, jednak jeśli przyszłaś akurat w poniedziałek to możliwe, że poczekasz nawet godzinę. Jedna z pielęgniarek bierze twoją kartę z pudełka i idzie do „archiwum” czyt. Pokoju z bardzo dużą ilością zeszytów i szuka tego z twoim numerem pacjenta. Wbrew temu jak to wygląda, wcale nie jest to takie bardzo ciężkie, ponieważ personel bardzo pilnuje porządku i tego aby zeszyty były ułożone po kolei (choć oczywiście są wyjątki).

W końcu słyszysz słowa „Ame bugu” (co oznacza „następny”) lub swoje imię, gdy nie wiesz kto był przed tobą. Wtedy podchodzisz do stolika za niewielkim zielonym parawanem znajdującym się również w hallu (od poczekalni dzieli cię tylko ta niewielka zasłonka od jednej strony, ale trochę prywatności masz). Pierwszą rzecz, jaką robią pielęgniarki, które cię przyjmują (to byłam też między innymi ja) jest sprawdzenie w systemie czy twoje ubezpieczenie jest nadal aktywne. Jeśli jest to super, jeśli nie to albo płacisz albo idziesz do domu. Później zostaje zmierzone ci ciśnienie, temperatura oraz waga, a następnie przechodzi się do pytań. Mówisz, że jesteś w ciąży i przyszłaś na kontrolę, ale od tygodnia boli cię głowa, więc chciałaś się przy okazji poradzić. Najprawdopodobniej usłyszysz wtedy następujące pytania: „Czy masz dreszcze? Czy miewasz nudności? Wymiotujesz? Czy boli cę brzuch? Czy masz problemy ze snem? Utrata apetytu? Biegunka?”. I w sumie nie ma znaczenia co na nie odpowiesz. Wszystkiemu możesz zaprzeczyć, a twoja temperatura, ciśnienie i waga mogą być w normie, ale tak czy siak zostaniesz wysłana do laboratorium aby wykonać test na malarię. Przez długi czas myślałam, że to bez sensu, w końcu jej jedynym objawem jest ból głowy i to tyle. Dlaczego od razu podejrzewamy malarię? Zmieniłam jednak zdanie w momencie, gdy parę razy takim właśnie osobom z objawami, które moim zdaniem zupełnie nie wskazywały na malarię wyszedł wynik pozytywny. Pewnie będę jeszcze pisać o malarii, ale w Europie robi się z niej nie wiadomo jakiego potwora, kiedy tam traktuje się ją raczej jak grypę.
Siadasz więc na ławce przed laboratorium uprzednio wrzucając swój zeszyt do kolejnego kartonu i czekasz aż zawoła cię Jannet. Gdy już wejdziesz do środka zostaje ci zrobiony test i tyle. Masz wyjść od razu i czekać na zewnątrz na wynik. Jannet wie gdzie zanieść twój zeszyt.
Później udajesz się do gabinetu położnej. Akurat tydzień przed moim przyjazdem w przychodni została zatrudniona nowa położna Lydia, która przeprowadziła się niedaleko, ponieważ jej mąż jest pastorami i został tam przeniesiony. Lydia jest niesamowicie piękną i kochaną kobietą. Widać na pierwszy rzut oka, że przeniosła się z większego miasta i z lepiej wyposażonej kliniki (choć przyznam się szczerze, że nie pamiętam już gdzie wcześniej pracowała). Świetnie mówi po angielsku, jest bardzo oddana swojej pracy i poprzez nią stara się szerzyć swoją wiedzę z lokalną ludnością a do tego jest dumą mamą 3 dzieci. Mimo, że w klinice brakuje wielu rzeczy to Lydia parę razy zaskoczyła mnie swoją wiedzą i umiejętnościami.
Oczywiście nie ma czegoś takiego jak USG ale jest mały dopler tylko, że z kolei brakuje do niego żelu. Dopler bez żelu nie ma szans działać, ale Lydia rozwiązuje ten problem używając oliwki dla dzieci. Ku mojemu zdziwieniu działa bardzo dobrze. Po samym spojrzeniu na brzuch jest w stanie określić gdzie szukać serca dziecka. Domyślam się, że jak jesteś położna nie jest to już pewnie takie trudne, jednak nawet po tym jak mi wytłumaczyła, że trzeba wyczuć (lub zobaczyć) plecy. W odróżnieniu od kończyn bedą one płaskie. Brzmi bardzo prosto, ale jak próbowałam sama to zrobić to nie byłam w stanie.
Każdej matce robione są również proste paskowe testy moczu oraz test na HIV. Świadomość i wiedza o AIDS rośnie w Ghanie i też prowadzone jest wiele programów zachęcających np. Do darmowych testów, jednak mimo to Lydia powiedziała, że ok. 1/6 matek, które przychodzą w ciąży mają wynik pozytywny. Na szczęście, gdy o tym wiemy dziecko raczej na pewno urodzi się nie zakażone.
Potem, jedśli położna lub pielęgniarka stwierdziły, że potrzebne są jakieś leki pacjent wysyłany jest do „apteki”, która zaopatrzona jest w leki przeciwbólowe, przeciwmalaryczne, przeciwpasożytnicze oraz kilka antybiotyków, poza tym niewiele więcej. I to tyle. Twoja wizyta w przychodni dobiegła końca i możesz uzdrowiony wracać do domu.
Poczekalnia i stół przyjęć
Apteka
Archiwum
Porodówka
Laying in
Gabinet opatrunkowy
Komentarze
Prześlij komentarz