Ciężka choroba, która dotknęła mój telefon

Ostatnio pisałam, że we wtorek w końcu zaczęłam czuć się lepiej, ale niestety to nie był koniec tego co Ghana przygotowała dla mnie na powitanie, ponieważ już w czwartek zaczął mi się psuć telefon. Z początku wydawało mi się, że to nic poważnego i pewnie sam wyzdrowieje, ale jak się okazało była to jednak poważniejsza choroba. Zaczęło się niewinnie od tego, że w czwartek dwa razy nagle mi się wyłączył. Nie zwróciłam na to za bardzo uwagi, bo myślałam, że może to ja coś przypadkiem kliknęłam, a poza tym potem od razu włączał się z powrotem jak gdyby nigdy nic. Niestety z dnia na dzień było coraz gorzej i już w weekend działał w średnio 5-minutowych interwałach, a później musiał robić sobie krótką drzemkę. Tylko, że co miałam z nim zrobić? Jestem gdzieś w Ghanie i autoryzowanego serwisu Apple raczej tu nie uświadczę, a jeśli już to mam do niego 3 godziny drogi w jedną stronę. Dodam jeszcze, że tydzień przed wyjazdem wymieniałam baterię i to właśnie w autoryzowanym serwisie, więc teoretycznie wszystko powinno było być w porządku. W końcu we wtorek (gdy interwały były już jedynie ok. 2-minutowe) postanowiłam zasięgnąć opinii i porady. Nie żebym liczyła, że mi to naprawią, ale może przynajmniej ktoś mi powie co najlepiej z tym faktem zrobić. Tak się akurat złożyło, że w tym samym hotelu, w którym wcześniej byliśmy na basenie mają również jakiegoś gościa od IT, który rzekomo zna się na takich rzeczach. Dałam mu więc telefon i niestety po ok. godzinie wrócił mówiąc, że mam bardzo spuchniętą baterię i że wygląda jakby miała 2 lata. Ciekawe, zważając na to, że ma zaledwie 2 tygodnie. W każdym razie to oznaczało w gruncie wyrok śmierci (przynajmniej chwilowy) dla mojego telefonu, ponieważ znowu, najbliższa bateria była 3 godziny drogi stamtąd, a na dodatek ja już nikomu nie ufałam odnośnie wymiany baterii. Postanowiłam więc, że dużo bezpieczniejszą (i o dziwo również tańszą) opcją było kupienie nowego telefonu. Nie chciałam jednak kupować go na jednym ze stoisk na lokalnych bazarkach, ponieważ wszystkie one były z firm, których nigdy na oczy nie widziałam i może były niezmiernie tanie (rzędu 50 zł za telefon dotykowy), ale były też podejrzanie tanie. Wykorzystałam więc trochę Elvisa, który akurat wtedy przebywał w Akrze i poprosiłam go, aby on gdzieś tam kupił mi telefon. Zresztą on na pewno dużo lepiej będzie w stanie określić, który telefon jest podejrzany i jaka jest uczciwa cena za jakiś w miarę porządny. I tym właśnie sposobem nabyłam (wyglądającego na oryginalny) iPhona 6 za całe 300 zł. Ma co prawda raptem 16GB pamięci, ale działa normalnie. Trochę sobie tylko nie radzi z zimą w Polsce i natłokiem informacji nowoczesnego świata, ale nie mam do niego pretensji. Ja wcale nie radzę sobie z nimi lepiej…

Komentarze

Popularne posty