Tym razem choroba dotknęła mnie…
Jest to ciąg dalszy historii pod tytułam „Ghana chce mnie zahartować od początku”. Teraz z perspektywy czasu wydaje mi się to aż śmieszne ile niefortunnych zdarzeń przytrafiło mi już tuż po przyjeździe. Przecież jeszcze niecały tydzień wcześniej nie mogłam jeść bo robiło mi się niedobrze a już teraz z kolei budzi mnie wcześnie nad ranem przerażający ból brzucha. Jestem tym specyficznym rodzajem człowieka, którędy woli leżeć w bólu ale nadal leżeć niż podnosić się z łóżka żeby wziąć jakieś leki przeciwbólowe. Musi być już na prawdę ekstremalnie źle, żeby zmusić mnie żebym wstała z takiego powodu, dlatego też za pierwszym razem jak się obudziłam zmieniłam tylko trochę pozycję tak, żeby mniej bolało i udało mi się z powrotem zasnąć. Niestety już następnym razem nie wytrzymałam i wzięłam sobie coś rozkurczowego i przeciwbólowego. Nie działało. Leżałam więc i cierpiałam, co poradzisz? Jak ludzi zaczęli się budzić poinformowałam ich, że nie jestem w stanie dziś pójść do kliniki. Przypomniałam sobie wtedy też o tym, że mam leki na zatrucia pokarmowe, które wcześniej przepisała mi lekarka medycyny podróży. Leżałam tak przez parę godzin w upale, zwijając się z bólu i myśląc tylko o tym co ze mną będzie jeśli nie jest to zatrucie pokarmowe i nie minie samo. Aż w końcu po paru godzinach ustało. Cud! Niestety na krótko, bo niedługo po tym dostałam gorączki. Ja ostatni raz miałam gorączkę podczas COVIDu, a wcześniej to chyba z jakieś 8 lat temu, bo nie mówię tu o stanie podgorączkowym tylko o faktycznej gorączce 38,5︒C. Od razu pożałowałam narzekania na skurcze brzucha bo teraz bolało mnie już dosłownie wszystko. Oczywiście zrobiłam sobie test na malarię. Co z tego, że nie miałam szansy mieć jeszcze objawów malarii bo one rozwiajają się ok 3 tyg a ja byłam w Ghanie dopiero od tygodnia (nie mówiąc już o tum, że brałam leki przeciwmalaryczne), ale dla spokoju ducha musiałam się upewnić. Gorączka nie chciała dać się zbić i w końcu poddałam się i powiedziałam, że chce pojechać do lekarza (tak lekarza). Elvis (koordynator programu) proponował mi, żebym poszła do tej samej przychodni w której pracowałam, ale przecież to nie miało sensu. Ja w głowie dokładnie widziałam jak będzie wyglądała moja wizyta tam (będę jeszcze pisać o przebiegu przyjmowaniu pacjentów do tej wspaniałej placówki służby zdrowia jaką była Frankadua clinic). Zaznaczyłam więc, że chce pojechać do jakiejś większej placówki. Oczywiście gdy wsiadłam do samochodu poczułam, że gorączka powoli ustępuje, ale no jak już podjęłam decyzję że jadę to już pojadę.
Ku mojemu zdziwieniu i zawodowi okazało się, że zostałam zawieziona do przychodni wcale nie dużo większej od tej we Frankadule. Nie ukrywam poczułam się trochę zdradzona, ale weszłam zrezygnowana do środka. Zdecydowanie nie miałam siły na kłótnie i negocjacje zresztą uznałam, że nie będę oceniać książki po okładce. Może ta wątpliwie wyglądająca przychodnia jest w stanie zaoferować mi odpowiednią opiekę. W tym miejscu chciałabym również zaznaczyć, że jak wychodziłam z domu kazano mi zabrać ze sobą rzeczy na zmianę na wszelki wypadek jakby okazało się, że będę musiała zostać tam na noc. Od razu zostałam przyjęta przy „stole przyjęć” pięknie wyeksponowanym przed całą poczekalnią i… i wszystko wyglądało dokładnie tak jak w klinice we Frankadule. Zostałam zważona, zmierzono mi temperaturę i zważono. Potem zostałam spytana o objawy i wysłana na… test na malarię. Porozmawiałam sobie bardzo miło z panem, który mi go wykonywał dyskutując na temat różnic w systemie służby zdrowia pomiędzy Polską a Ghaną a następnie zostałam z powrotem odesłana do stolika. Pielęgniarka zadała mi wtedy pytanie o to kiedy miałam ostatnią miesiączkę, odpowiedziałam, że 4 dni temu i myślałam, że na tym się skończą pytania. Jednak ta odpowiedź najwyraźniej nie była zadowalająca ponieważ otrzymałam kolejne pytanie „Czy jest szansa, że jest pani w ciąży?”. „Nie.”. „Czy jest pani pewna?”. „Tak, jestem pewna.”. Niezadowolenie na twarzy przepytującej mnie pielęgniarki świadczyło o tym, że najwyraźniej zepsułam jej postawienie diagnozy. Potem chwilę czekałam w poczekalni na wyniki testów (które swoją drogą już wiedziałam jakie będą) i zostałam ponownie zawołania do stolika aby usłyszeć moją diagnozę. I usłyszałam, a brzmiała ona „You don’t have any infection in your blood, but you have a lot of infection in your body.”. Czyli tłumacząc „Nie masz malarii, pewnie to jakiś wirus czy inna bakteria.” Czyli dokładnie to co byłam w stanie sama wywnioskować leżąc w domu na łóżku.
Usiadłam na plastikowym krzesełku w poczekalni czekając aż wydadzą mi moje leki. Siedziałam tak, obracałam w ręku saszetkę z wodą i rozmyślałam nad tym jak niesamowicie kuriozalna jest sytuacja w jakiej się obecnie znajduję. Jestem sama w jakieś smętnej Ghanijskiej przychodni, na końcu świata, nie wiem w gruncie rzeczy czy to co się ze mną dzieje to tylko zatrucie pokarmowe i samo minie, czy jakaś tropikalna choroba, na którą nie jestem zaszczepiona i tylko cieszę się, że nie zostałam zmuszona żeby zostać w tej przychodni o wątpliwej czystości na noc. Człowiek w takiej chwili trochę inaczej patrzy na swoje codzienne życie.
Odebrałam moje leki czyli: listek ibuprofenu, 2 saszetki elektrolitów i jedną tabletkę niespodziankę (patrz zdjęcie). Udało mi się rozczytać, że jest to mebendazol (czyli lek przeciwpasożytniczy), ale z rozczytaniem dawkowania miałam i prawdę mówiąc nadal mam spore problemy. Doszłam do wniosku, że jest to „chew all” (ale kto żuje takie tabletki), ale już tego kiedy mam to wziąć nie udało mi się odczytać (czekam na interpretacje). Wróciłam do domu, wzięłam tabletkę niespodziankę (raczej mi nie zaszkodzi) i następnego dnia minęło. Co prawda nie sądzę aby było to dzięki mojej wizycie w przychodni, ale najważniejsze, że minęło.
Komentarze
Prześlij komentarz